poniedziałek, 28 maja 2012

Zapiekanka z kurczaka, szybka






Jeśli macie piersi z kurczaka najlepiej pieczone a znudziły Wam się już trochę, to możecie zrobić chicken pie, ale nie taki, gdzie trzeba zrobić ciasto kruche, a o wiele szybszy. Wystarczy zrobić ciasto a la naleśnikowe z proszkiem do pieczenia, wymieszać z kurczakiem i upiec w piekarniku, najlepiej w patelni, bo wygodnie. Możecie doprawić tymiankiem, rozmarynem, dodać boczek itd. Ja lubię wędzoną paprykę w proszku, smakuje jak skrzyżowanie polskiej wędzonej śliwki z papryką węgierską (można kupić na przykład w Marks&Spencer)


Składniki

1 podwójna pierś kurczaka pieczona lub gotowana, pokrojona
2 cebule
2 ząbki czosnku
1 czerwona papryka
150g groszku
sól
pieprz
wędzona papryka w proszku
tymianek lub rozmaryn

Ciasto

250ml mleka
pół szklanki oliwy lub tłuszcz z pieczenia kurczaka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
4-5 łyżek mąki
sól
pieprz


Cebulę zeszklić z czosnkiem na oliwie, dodać tymianek lub rozmaryn, sól i pieprz. Następnie dodać paprykę czerwoną, groszek oraz kurczak. Smażyć ok. 15 minut. Dodać wędzoną paprykę, wymieszać i wystudzić. Zrobić ciasto: wymieszać wszystkie składniki. Piekarnik nagrzać do 180 stopni, ciasto wymieszać w patelni z mieszaniną z kurczakiem. Włożyć do piekarnika i piec ok. 40 minut. 

środa, 23 maja 2012

Torta di Grano Saraceno czyli ciasto z mąką gryczaną







To ciasto jest bezglutenowe (choć wiem, że w proszkach do pieczenia zawsze jest trochę mąki, ale można go zastąpić 2 łyżkami cytryny plus pół łyżeczki sody oczyszczonej). Ciasto jest bardzo szybkie, a gryka nadaje mu ciekawego posmaku.Użyjcie najlepszego dżemu jaki macie, najlepiej domowego. Musi być kwaskowaty czarna porzeczka lub wiśnie, może truskawki z agrestem?

Przepis pochodzi od Anny del Conte The Classic Food of Northern Italy i bardzo polecam tę książkę. Można tu znaleźć nieskomplikowane przepisy na prawdziwie włoskie specjały. Poza tym można ją bardzo tanio kupić, bo jest stara ;) Sięgnąłem po tę autorkę i jej książki, bo Nigella Lawson ciągle się powołuje na Del Conte jako specjalistkę od włoskiej kuchni i tu niespodzianka.  Nigella wzięła (?) od del Conte  takie potrawy jak ciasto marchewkowe, pasta z sosem orzechowym, sos anchois, chicken alla cacciatore, pasta z grzybami tymiankiem i cytryną, risotto cytrynowe, czarne risotto, ricotta pancakes itd.  Tak przy okazji sławny chocolate cloud cake pochodzi z olbrzymiej książki Richarda Saxa pod tytułem Classic Home Desserts; książkę polecam. No cóż z drugiej strony, gdyby nie Nigella, może tych potraw byśmy jednak nie poznali? 


Składniki

125g migdałów bez skórki, lekko podpieczonych, zmielonych
125g cukru
125g miękkiego masła
3 jajka białka i żółtka osobno
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
otarta skórka z 1 cytryny
2 szczypty cynamonu
125g mąki gryczanej (można kaszę zmielić w młynku do kawy)
350g dżemu z czarnej porzeczki lub konfitur z wiśni
cukier puder do posypania


75g masła ubijamy z masłem. Następnie dodajemy migdały, mąkę gryczaną, proszek do pieczenia, sól, cynamon i skórkę z cytryny.  Ubijamy białka z pozostałym cukrem na sztywno i dodajemy do masy z masłem, mieszamy. Ciasto wylewamy  do tortownicy 22cm, wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczmy przez 30-40 minut w temperaturze 180 stopni. Po wystudzeniu ciasto roimy na pół  i przekładamy dżemem. Posypujemy cukrem pudrem. 

poniedziałek, 21 maja 2012

Bułeczki z kremem kardamonowym i rabarbarem







Jeśli chcecie zrobić taki wzorek na bułkach, to możecie kupić takie ustrojstwo na przykład na ebay, nazywają to lattice cutter. Bułki są drożdżowe, a w środku kombinacja musu z rabarbaru zagęszczonego mąką ziemniaczaną oraz krem budyniowy z kardamonem. Coś pysznego i nie nudne. Najlepiej krem oraz rabarbar zrobić dzień wcześniej. Polecam. Blog był nieczynny przez 3 miesiące, ale może teraz będzie bardziej czynny. Ciągle mi się ktoś dopisuje do fanpage'a na facebooku więc wypadałoby coś napisać. Pozdrawiam Wszystkich. Poniżej lattice cutter. 




Składniki

Ciasto drożdżowe

500g mąki
150g masła miękkiego
2 jajka
szczypta soli
125g cukru
łyżeczka drożdży suchych
250ml mleka

Nadzienie budyniowe

3 żółtka
400ml mleka
30g mąki ziemniaczanej
30g mąki pszennej
100g cukru
pół łyżeczki kardamonu
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
2 łyżki masła

Rabarbar

2 łodygi rabarbaru
100 cukru
1 łyżka mąki ziemniaczanej rozpuszczonej w odrobinie wody
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

1. Ciasto drożdżowe Mieszamy wszystkie składniki poza cukrem i tłuszczem i wyrabiamy, aż ciasto przestanie się kleić. Dodajemy masło i cukier i wyrabiamy jeszcze, aż wszystko się połączy. Odstawiamy na 1,5 godziny. Następnie ciasto wkładamy do lodówki na ok. 3 godzin, aby stwardniało. 
2. Robimy krem budyniowy żółtka ucieramy z cukrem, mąką ziemniaczaną i zwykłą, dodajemy wanilię oraz kardamon. Masło prawie zagotowujemy z mlekiem. Masę z żółtkami zaparzamy 1/ 3 mleka i wlewamy do reszty mleka, zagotowujemy i gotujemy na małym ogniu przez 5 minut.
3. Rabarbar gotujemy w jak najmniejszej ilości wody, gdy się zamieni na papkę dodajemy cukier oraz mąkę ziemniaczaną rozmieszaną w małej ilości wody. Zagotowujemy, aż masa zgęstnieje.
4. Ciasto rozwałkowujemy cienko na prostokątne dwa płaty i dzielimy na mniejsze prostokąty. Na każdy prostokąt nakładamy krem budyniowy oraz rabarbar. Przykrywamy drugim prostokątem, który został podziurkowany, no właśnie jak się nazywa lattice cutter po polsku Zalepiamy brzegi i bułki układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Smarujemy białkiem i odstawiamy na pół godziny do wyrośnięcia. Pieczemy w 180 stopniach przez 25 minut.  

wtorek, 24 stycznia 2012

Linzer torte





Przepis klasyczny z orzechami laskowymi z książki Rocka Rodgersa Kaffeehaus: Exquisite Desserts from the Classic Cafés of Vienna, Budapest, and Prague. Ciasto ma smak dosyć zniuansowany: mieszanina orzechów, cynamonu, kakao, goździków i cytryny. Ciasto jest dość trudne do formowania, kruszy się, ale warto tę tartę zrobić, jeśli nie chce Wam się robić tarty, możecie z tego ciasta upiec po prostu ciastka bez żadnego nadzienia. 




Ciasto

200g mąki
200g orzechów laskowych uprażonych bez skórki i zmielonych
180g cukru
1 łyżka kakao
starta skórka z jednej cytryny
pół łyżeczki mielonego cynamonu
1/8 łyżeczki mielonych goździków
1/4 łyżeczki soli
200g masła zimnego
dwa żółtka
1 łyżka soku z cytryny

Nadzienie


1 żółtko
1 białko
szczypta soli
1 łyżka mleka plus jedno jajko
250ml dżemu malinowego
3 łyżki migdałów w płatkach

Przygotowujemy ciasto. Mąkę mieszamy z przyprawami i kakao. Cukier łączymy ze skórką z cytryny. Zimne masło mieszamy z mąką i cukrem, dopóki nie powstanie nam coś w rodzaju mokrego piasku. Dodajemy żółtka oraz sok z cytryny, zagniatamy ciasto. Ciasto odkładamy do lodówki na minimum 1 godzinę, a najlepiej na całą noc. 

Następnie ciasto wyciągamy z lodówki i dzielimy na 2 równe części. Jedną częścią wyklejamy tortownicę o wielkości 24-26cm. Ciasto smarujemy jednym białkiem (zapobiega to rozmiękaniu ciasta po dodaniu dżemu malinowego) i podpiekamy na złoto w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. 

Dżem malinowy mieszamy z solą i żółtkiem. Wylewamy go na podpieczone ciasto i przykrywamy kratką zrobioną z drugiej części ciasta (drugą część ciasta wałkujemy do wielkości tortownicy i wycinamy paski o szerokości ok. 2cm, układamy na dżemie). Ciasto smarujemy jajkiem rozmieszanym z mlekiem. Posypujemy migdałami i wkładamy do lodówki na ok. 1 godzinę. Ciasto pieczemy przez 45 minut w temperaturze 170 stopni. 

czwartek, 12 stycznia 2012

Restauracja Mosaiq we Wrocławiu, recenzja




Dzisiaj chciałbym wszystkim polecić restaurację Mosaiq we Wrocławiu, która mieści się przy ulicy Św Mikołaja 12. Byliśmy tam we wczesnej porze obiadowej, na sali poza nami był jeszcze tylko jeden Włoch, który przyszedł na lunch. W wystroju restauracji przeważa brąz foteli i ścian oraz biel obrusów. Całość tworzy bardzo spokojną i elegancką atmosferę, którą dopełniają elementy (np. lampy) w stylu lat 60tych. Obsługa była bardzo szybka, nie musieliśmy długo na nic czekać, kelner znał się na rzeczy i na szczęście nie narzucał się, jak to czasami bywa w restauracjach. Gdybym miał mieć jedną uwagę krytyczną, to sądzę, że sala mogłaby być trochę większa. Kiedy jedliśmy obiad prawie w pojedynkę, wielkość sali nie przeszkadzała, ale wyobrażam sobie, że gdyby wszystkie stoliki były zajęte, mogłoby być trochę ciasno.

Ale przejdźmy do rzeczy najważniejszej, do jedzenia. Na początku dostaliśmy od szefa kuchni krem z kalafiora z palonym masłem , żeby nam się nie nudziło w oczekiwaniu na pierwsze danie. Krem okazał się rewelacją. Jego konsystencja była nie tylko aksamitna, coś pomiędzy majonezem a bitą śmietaną, lecz także niesamowicie gładka. Do tego smak kremu nie przytłaczał, nie był wulgarnie kalafiorowy lecz bardzo delikatny. Całość dopełniało masło, które przywodziło na myśl smak krówki. Danie podane na wygrzanych talerzach, co raczej rzadko się zdarza przynajmniej we Wrocławiu.

Następnie podano Vitello tonato – cienkie palstry cielęciny podawane z sosem z tuńczyka, kaparów, anchois i parmezanu. Myślę, że ta przystawka miała potencjał, tyle, że jej smak był zbyt mało wyrazisty. Mięso właściwie nie miało w ogóle smaku, mógł je poratować dressing i kapary, ale dressing także się zbytnio niczym nie wyróżniał, a kaparów było zbyt mało. Całość wydawała mi się trochę mdła. Mój kolega zamówił zupę – grzybową z grzanką z pieczywa Brioche z salsą truflową i miał więcej szczęścia. Zupa była cudownie esencjonalna z leśnymi grzybami. Do tego grzanka, która była chrupiąca, jednak nie sucha dzięki temu, że użyto Briochy. W salsie nie czułem trufli, prawdopodobnie miała to być oliwa truflowa, bo trufle są niesamowicie drogie, ale całość pachniała pięknie grzybami. Może salsa była jedynie odrobinę zbyt wilgotna.


Na danie główne zamówiłem smażoną pierś z gęsi podaną na ragout z warzyw, z karmelizowanymi szalotkami i pomidorowym dauphinoise. Gęś była wyśmienita, miękka i lekko różowa. Świetnie komponowała się z pomidorowym dauphinoise (ziemniaki pieczone po francusku w sosie pomidorowym, całość wyglądała jak taki ziemniaczany cake, w środku ziemniaki pocięte w plasterki, z wierzchu sos pomidorowy), ziemniaki były wspaniale tymiankowe. Warzywne ragout dość słodkie, ale komponowało się z cykorią upieczoną na kwaśno. Kolega zamówił królika – tradycyjnie serwowany comber z baba ganoush, sałatką z buraków i owoców leśnych oraz ziemniaczanym fondant (ziemniaki smażone na maśle). Jemu króli nie bardzo odpowiadał, ale raczej z powodu indywidualnego gustu, niż z winy kucharza. Bardzo dobra okazała się sałatka z buraków, dokładnie słodko kwaśna jaka powinna być.

Na deser zamówiliśmy tartę tatin z gruszkami. Deser ten zbudowany jest na zasadzie kontrastów: zimne lody waniliowe i ciepła tarta gruszkowa ( może przydałaby się odrobina imbiru lub cynamonu, bo tarta była trochę zbyt jednowymiarowa), słodycz tarty plus kwaśny czerwony sos, gładkie aksamitne lody waniliowe położone na drobnej, kruchej maślanej kruszonce. Pięknie to wyglądało, wyśmienicie smakowało ale trochę trudno się jadło. Deser był efektownie podany na kaflu, tyle, że tarta była dość daleko od lodów na kruszonce, a sos był w różnych miejscach w formie małych czerwonych kropek. Trudno było to razem skomponować.

Bardzo polecam tę restaurację, tym bardziej, że we Wrocławiu nie ma wielu ciekawych miejsc. Serwuje ciekawą kuchnię i przyjemnie spędza się tam czas. Cena obiadu dla dwóch osób plus dwa piwa to mniej więcej 250zł, bez napiwków. Strona internetowa  http://www.mosaiq.pl/index.html 

czwartek, 29 grudnia 2011

Lekki tort chałwowy z pomarańczami


Może się mylę, ale, jeśli chcecie zrobić tort z chałwą, to internet oferuje jedynie tort na biszkopcie z kremem zawierającym 400g masła i 400g chałwy, zbyt tłuste i zbyt ciężkie. Tort dzisiejszy pochodzi z książki Dessert Architect Roberta Wermischnera, którą właśnie czytam. W oryginale tort ten jest o wiele bardziej skomplikowany: zawiera obręcz z ciasta żółtego z pomarańczowym wzorkiem, mus w kształcie dysku położony na cieście, oraz tiule z sezamem i sos pomarańczowy. Jak widać jest to dzieło prawie architektoniczne. Ja wykorzystałem jedynie ciasto, mus oraz sos pomarańczowy, który jest użyty do nasączenia ciasta. Darowałem sobie tiule i pomarańczowe wzorki, ale może się ktoś pokusi? Tort jest dość niski, ale jeśli chcecie zrobić coś bardziej okazałego, możecie podwoić proporcje. Zresztą tak jest w oryginale. Jeśli komuś przeszkadzają nagie boki tortu, możecie zrobić więcej kremu lub posmarować boki  dżemem pomarańczowym (cienko!) i posypać mielonymi migdałami. Jeśli nie macie tahiny, pomijamy ją i dodajemy więcej chałwy 125-150g zamiast 100g.  Polecam. 


Składniki na ciasto


45g oleju roślinnego
15g oleju sezamowego (można pominąć i zwiększyć ilość oleju roślinnego, olej sezamowy i tak traci zapach)
1 łyżeczka sezamu
100g mąki tortowej
90 g mąki zwykłej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
120ml wody
6 żółtek plus 180g cukru
4 białka plus 60g cukru

Krem

1 łyżeczka żelatyny plus 30g wody do namoczenia
100g chałwy pokruszonej
30g tahiny
60g syropu cukrowego (zagotowujemy 30g cukru i 30g wody, lekko studzimy)
250g śmietanki 30%

Sos pomarańczowy

sok z 1 dużej pomarańczy
skórka otarta z jednej pomarańczy
3 łyżki cukru
do ozdabiania cząstki pomarańczy 


1. Przygotowujemy ciasto. Mąki mieszamy z solą, sezamem i proszkiem do pieczenia. Ubijamy 6 żółtek z cukrem, dodajemy wodę oraz olej. Następnie dodajemy sypkie składniki a na końcu ubitą pianę z białek. Pieczemy w tortownicy o średnicy 24-26 cm przez mniej więcej 30 minut w temperaturze 170 stopni. Ciasto studzimy, dzielimy na pół. Ciasto można upiec dzień wcześniej i zawinąć w folię.
2. Przygotowujemy krem. Żelatynę namaczamy w 30ml wody, czekamy, aż napęcznieje. Do lekko ostudzonego  syropu dodajemy żelatynę i mieszamy, aż się rozpuści. Chałwę kruszymy, dodajemy tahinę i oraz syrop z żelatyną. Studzimy. Ubijamy śmietankę i mieszamy z chałwą.
3. Krem dzielimy na połowę. Pierwszy krążek ciasta nasączamy sosem pomarańczowym (mieszamy po prostu wszystkie składniki, słodzimy do smaku). Nakładamy połowę kremu, przykrywamy drugim krążkiem i smarujemy ciasto drugą połową kremu. Dekorujemy pomarańczami i chłodzimy w lodówce. 




sobota, 24 grudnia 2011

Norweskie jedzenie na Święta


Cały zestaw świąteczny poza szynką, kiełbasą i kapustą

Właściwie nie wiem jak wyglądają Święta w całej Norwegii, a jedynie sam świąteczny obiad w Norwegii pólnocnej, w Tromso na Wydziale humanistycznym tutejszego uniwersytetu, gdzie pracuję. Tutaj wszystkie wydziały mają swoją imprezę świąteczną, która  w skrócie składa się z drinków, przemówień, uroczystego obiadu i dyskoteki, gdzie Norwegowie i Norweżki nie wylewają za kołnierz, ale też nie upijają się na  agresywnie. 
Ale od początku... Miej więcej na dwa tygodnie przed imprezą każdy pracownik otrzymuje maila z zawiadomieniem, kiedy impreza się odbędzie i oczywiście jaki będzie jej program, niestety wszyscy żałują, że nie przysyłaja wtedy menu, choć  spodziewają się mniej więcej , co będzie serwowane. Główna kontrowersja polega na tym, co będzie do picia, jaki będzie deser i czy Pinnekjøtt , o którym później będzie mowa, będzie z owcy, barana, czy też z wieprza. Wydział humanistyczny posiada wiele kierunków, które zaczynają całą imprezę we własnym zakresie tj. na przykład mój kierunek czyli filozofia, zaczął mniej więcej około 16 od picia piwa i wina, wino przeważało, pojadanie chipsów tudzież migdałów przy akompaniamencie kolęd angielskich lub norweskich ale oczywiście przetłumaczonych na angielski. Następnie wszyscy przeszli do dużego  hallu 5 pięter niżej, gdzie podano okropne wino rose w plastikowych kieliszkach z odkręcanymi podstawkami. No cóż Norwegowie są praktyczni. Jak zauważył mój kolega Duńczyk Jonas Janssen (tu co druga osoba ma tak na nazwisko) : this is the idea of classy,  Norwegian style ;)

                                     Pinnekjøtt




Generalnie było to coś w rodzaju  standing party, w stylu amerykańskim, gdyby nie to , że wszyscy się znali. Potem wszyscy przeszli do  aulii (audytorium), gdzie przemawiali dziekan wydziału oraz szef  administracji. Problem w tym, że ja nie znam w ogóle norweskiego, zaczynam naukę dopiero pod koniec stycznia, więc powiedziałem do moich znajomych, że będę się po prostu głośno śmiać, tylko, żeby mi powiedzieli kiedy mam to robić. Cała ta uroczystość była bardzo przyjemna, pracownicy naukowi śmiali się mniej więcej co 2-3 minuty, więc dziekan najprawdopodobniej nie był drętwy. Poza tym  była to okazja do podsumowania całego roku oraz wręczenia nagród. I tak nagrody dostaje się tutaj za nauczanie: w tym roku nasz kolega dostał nagrodę za rozwój e-learningu z dziedziny filozofii, oraz nagrody za „communication”.  Chodzi tutaj zarówno o publikacje badań własnych w zagranicznych czasopismach naukowych (stąd wszystkie badania miały tytuły w języku angielskim) ale także o wychodzenie z badaniami do lokalnej społeczności oraz lokalnych mass mediów. Tutaj są nawet kursy, które pomagają naukowcom propagować własne badania w języku zrozumiałym dla zwykłych ludzi, co wg mnie jest godne pochwały i rozwoju także w Polsce, żeby podatnicy płacący za edukację,  wiedzieli za co płacą. Może wtedy przestanie się mówić o niepotrzebnych humanistach. Najśmieszniejsze było to, że każdy z nagrodzonych dostał jako pamiątkę wielki, nieporęczny obraz z jakimś okropnym bohomazem, no ale wszyscy się cieszyli , a to jest najważniejsze.

Rutabaga


No i końcu czas na to, na co wszyscy czekają... obiad. Na obiad nie było zupy, Norwegowie jej nie jedzą. Za to były: ziemniaki,  takie zwykłe z wody. Do tego dwie jarzynki: po pierwsze: kapusta czerwona na słodko kwaśno gotowana z winem, to wiem na pewno, i może także z jałbkami ale nie wiem na pewno, bo zapomniałem zapytać. Tu nie ma w sklepach norweskich jabłek, prawdopodobnie jest na to zbyt mało słońca: za to są piekne jabłka z Włoch, Tyrolu oraz Polski. Druga jarzynka to rutabaga, czyli skrzyżowanie kapusty i rzepy. Jest kolory żółtego, a smakuje, jak gotowana kalarepa doprawiana na kwaśno. Były także dwa rodzaje mięs: wspomniany Pinnekjøtt oraz pieczona szynka wieprzowa.  Pinnekjøtt to żeberka najczęściej jagnięce,które najpierw się moczy w solance, a następnie długo suszy, a czasami też wędzi. Przed Świętami w każdym sklepie znajdziecie te żeberka, zresztą bardzo mnie zaciekawiły, bo nie wyglądają zbyt apetycznie. Są tak wysuszone, że wyglądają jak pozbawione mięsa kości dla psa. Kiedy w końcu chcemy je zjeść, moczymy je  mniej więcej około 10 godzin w wodzie, żeby pozbyć się nadmiaru soli, a następnie gotujemy je  na parze przez mniej więcej 2 godziny. Mięso wtedy pęcznieje i wygląda o wiele lepiej. Moje znajome koleżanki stwierdziły, że bardzo to lubią, ale nie robią tego w domu, a przynajmniej bardzo rzadko, bo kiedy mięso się gotuje, cały dom śmierdzi owczym tłuszczem, twoje włosy, ubranie, a tłuszcz osiada na wszystkim w kuchni. Czy jest to dobre? Tak ale nie bardziej niż polskie żeberka, tak że, choć myślałem, czy nie przywieźć tego do domu na Święta, to jednak zrezygnowałem, bo nie jest to warte aż takiego zachodu. Nie jest też złe. Drugie mięso, to szynka wieprzowa pieczona tak, żeby powstała na niej apetyczna złocista, chrupiąca skórka. 

Szynka wieprzowa

Bardzo dobre. No i jest jeszcze trzecie mięso, ale nie pisałem o nim wcześniej bo nie jest to mięso sensu stricto, lecz kiełbasa w naturalnym flaku, która wygląda jak polska biała, tyle że jest wnętrze jest tak drobno zmielone, że w odróżnieniu od polskiej białej, nie można tam znaleźć poszczególnych kawałków mięsa, lecz białą jednolitą masę. Kiełbasa jest naprawdę bardzo dobra, tylko mniej przyprawiona niż polska i bez majeranku.  Cały czas jednak brakowało mi do tych mięs, szczególnie do szynki i kiełbasy czegoś ostrego musztardy lub chrzanu, to byłoby idealne. Próbowałem ten chrzan wytłumaczyć moim znajomym, bo nie znali słowa horseradish, i udało się dopiero, gdy opisałem po prostu wasabi tylko, że nie zielone. 

Braised Red Cabbage
Czerwona kapusta

Właściwie zgodzili się, że byłby to dobry pomysł ale bez entuzjazmu. No cóż tradycja rzecz święta. Jeszcze przed obiadem, każdy dostał wydruk z paroma kolędami po norwesku i przy akompaniamencie fletu i gitary cały wydział śpiewał kolędy. Na deser był pudding ryżowy na zimno, taki kremowy z dużą ilością śmietanki, naprawdę cudo, polewamy sosem truskawkowym. Do picia było piwo, wino lub akevitt czyli wódka takiej jasnobrązowej barwy, która, jak mówią, nie jest tak syntetyczna jak to, co produkują Szwedzi.
Na koniec była dyskoteka z zespołem na żywo. Były ciastka w kształcie choinek polane lukrem, a na nich zawieszone były petardy w kształcie cukierków. Niedobre to było. Taki słodkie i ciągnące, przykra niespodzianka po tym, kiedy spodziewasz się delikatnego kruchego ciasteczka. Do picia do wyboru wino z kartonów z kranikami, Bayles, Brandy lub wódka we własnym zakresie. Impreza trwała mniej więcej do 4 nad ranem. Najbardziej mnie zdziwilo to, że nie jedli żadnej ryby, choć ich skley są pelne nie tylko łososia w różnej postaci, ale i dorszy, śledzi i innych ryb w całości, których nazw nawet nie sprawdzałem. Nie mówiąc już o owocach morza. 

Biała kiełbasa Julepolse

Norwegowie jedzą też dużo dziczyzny a myślistwo jest bardzo popularne, kilku moich kolegów poluje na lisy a nawet na łosie. Mięso reniferów jest także dość rozpowszechnione. Może jest za drogie, żeby fundował to na kolację Uniwersytet. Aha cała impreza kosztowała 150 koron od głowy czyli bardzo tanio. Każdy miał prawo do dwóch drinków. do obiadu, były kupony. I na koniec życzę Wam spokojnych i zdrowych Świąt, a na Nowy rok nowych pomysłow na blogi i niskiej inflacji, bo chyba nie wierzycie, że inflacja wynosi 4,8 %, jak mówi  GUS. Wystarczy zrobić zakupy na Świeta. Pozdrawiam.

Ryżowy pudding


Zdjęcia nie są moje, nie wziąłem aparatu, bo tam jest dwa miesiące ciemno, poza tym dziwnie to wyglądałoby, gdybym robił zdjęcia na imprezie.